Pisałam już kiedyś o kirgiskich obyczajach weselnych. Dziś pierwsza część tekstu prezentującego tuwińskie. Jest to fragment powieści współczesnej tuwińskiej pisarki Anny Łamadżaa „Drogi Srebrnych Szamanek” (wyd. 2011). Jest to saga pewnego rodu o bogatych tradycjach szamańskich, rozgrywająca się na tle przełomowych wydarzeń XX wieku. Zapraszam do lektury pierwszej części rozdziału „Wesele” (przekład własny). Część druga znajduje się w tym miejscu.
Wpis został odświeżony w związku z międzyblogową akcją Unii Azjatyckiej. Z tej okazji zapraszam do lektury o współczesnych weselach w Kirgistanie na moim drugim blogu, a odpowiednio u Baixiaotai i na Japonia.info o chińskich i japońskich zwyczajach weselnych.
Wesele
W jurcie Srebrnogłowej starsza grupa swatów ze swatką, najstarszą ciocią narzeczonego, na czele, wygłaszała ceremonialne przemówienia i przy wtórze żartów, rymowanek i życzeń wręczała prezenty szamance i jej krewnym. Ci zaś nalewali herbatę i częstowali jadłem.
Cała młodzież z obydwu stron pod wodzą pana młodego prowadzili poszukiwania ukrytej w aale1 panny młodej. Zewsząd było słychać wesoły gwar i chichot. Przyjaciółki panny młodej śpiewały przyśpiewki i zagradzały drogę panu młodemu, żądając wykupu. Ten rozdawał im ze śmiechem srebrne monety, wstęgi, korale, a dziewczęta za każdym razem wskazywały nie tę jurtę, gdzie była schowana narzeczona.
Jeden z wesołych przyjaciół pana młodego wyciągnął z worka małego, sprytnego szczeniaka. Dał mu do powąchania chusteczkę panny młodej i kazał szukać. Ten, poszczekując wesoło, podbiegł do kolejnej jurty i przy wtórze ogólnego śmiechu zrobił kałużę pod progiem.
Pan młody wszedł do środka i wkrótce wyprowadził stamtąd śmiejącą się narzeczoną. Przez cienki jedwab dumałaju2 było widać pąsowe policzki. Panna młoda była wystrojona, a jej włosy były już zaplecione w dwa warkocze, jak przystoi mężatce. Miała na nich nowe czawaga3 podarowane przez narzeczonego.
Przy wtórze pieśni i chöömej Bołata i Tanę uroczyście przyprowadzono do jurty Srebrnogłowej Szamanki. Tam młodych posadzono na honorowym miejscu w centrum jurty i podano im czarę z mlekiem, by się z niej napili. Tu swatka poprosiła gospodarzy, by sprzątnęli swoje jedzenie i podali naczynia. Rozesłano nowe obrusy i strona pana młodego szybko rozłożyła przywieziony przez siebie świąteczny poczęstunek, a do czarek nalała araki4.
Tymczasem inne krewne pana młodego rozpoczęły ceremonię wymiany fajki pokoju z panną młodą. Wszystkie szybko podawały jej swoje fajki z tytoniem. Panna młoda, zaciągnąwszy się raz, powinna była oddać fajkę jej właścicielce, nie myląc się przy tym i chwaląc tytoń i fajkę. Tanaa stanęła na wysokości zadania. Bez zająknięcia znalazła dla wszystkich dobre słowo i nie pomyliła ani jednej fajki. Krewne pana młodego to doceniły. Przeprowadziły żartobliwą próbę jej refleksu i spostrzegawczości. Nie powinna mylić krewnych męża, a także owiec i krów przy dojeniu.
Młodzież z obu stron przerzucała się przyśpiewkami i chöömej5.
Tak zakończyło się beztroskie życie Tany w rodzinnej jurcie starszej siostry-szamanki. Srebrnogłowa pobłogosławiła młodych. Ceremonia przenosin narzeczonej z rodzinnego domu dobiegła końca.
Pan młody podprowadził do samego progu jurty narzeczonej bogato wystrojonego rumaka w srebrnej uprzęży, który także był prezentem dla młodej żony. Bołat posadził Tanę w siodle, podniósłszy ją prosto z progu. Czekała na nich swatka, siedząca już na swoim koniu. Powinna była ona zabrać pannę młodą z rodzinnego aału i zawieźć na próg nowego domu w aale narzeczonego.
Gdy tylko wodze znalazły się w ręku swatki, szybko wyprowadziła ona konie na drogę. Pan młody z przyjaciółmi popędzili ich biczami i głośnymi okrzykami. Panna młoda nie powinna była odwracać się do tyłu. Od szybkiej jazdy furkotało tylko na wietrze jej nakrycie głowy.
Krewni z obu stron mieli ich dogonić dopiero po drodze. Wszyscy razem udawali się teraz na wesele.
Rodzina Tany i goście szybko dosiadali przygotowanych już koni. Srebrnogłowa z Czajanmą jechali na przedzie, za nimi dziadek Danzyryn na swoim starym srokatym koniu, Dołuma w pięknym ubraniu na czarnym rumaku, wuj Samnaar, ojciec Manykaj i jeszcze pięciu jeźdźców i jeźdźczyń towarzyszących pannie młodej.
W aale pozostali zdenerwowani Bujanma i Demir, którzy musieli przygotować rzeczy do nauki w szkole. Dzieci zostawiono pod opieką matki Manykaj. Dziewczynka była niepocieszona i opłakiwała odjazd Tany. Matka uspokajała ją: „Cóż robić, tak jest przyjęte. Kamień powinien leżeć tam, gdzie go położą, a panna młoda powinna mieszkać tam, gdzie ją wydano za mąż. Za rok zobaczysz ciocię, kiedy przyjedzie w gości…”.
Jesienne koczowisko rodziców pana młodego, gdzie miało się odbyć wesele, znajdowało się daleko na przedgórzach Żółtych Gór. Dla zwykłego jeźdźca był to dzień niespiesznej drogi z popasami. Lecz orszak weselny, składający się z wielu jeźdźców, nie powinien był zatrzymywać się w drodze na długo. Przy szybkiej jeździe całą drogę pokonywano w pół dnia.
Czajanmaa cieszyła się nowym wrażeniom z podróży. Był pogodny, ciepły dzień. Z każdym zakrętem drogi pojawiały się to dziwne skupiska skał i kamieni, to nowe grupy drzew, polanki kwiatów. Na niebieskim niebie płynęły wysoko gromadki białych obłoków, podobne do waty. Nad głową niespiesznie krążyły duże ptaki. Spod końskich kopyt z szumem rozlatywały się pasikoniki. Droga po jesiennych przedgórzach, gdzie hulał wiatr, przynoszący z kwitnących łąk oszałamiające zapachy, nie była męcząca dla jeźdźców na sytych koniach. Konie jak gdyby wyczuwały wagę wydarzenia i dumnie niosły swoich jeźdźców, zazdrośnie spoglądając z ukosa na siebie nawzajem, chcąc wyrwać się do przodu.
Po drodze pan młody i jego krewni demonstrowali swoje zdolności sławnych łuczników-myśliwych, z czego słynął ich ród. W biegu, nie zsiadając z konia trafiali z łuku przelatującącego ptaka lub przebiegające wśród kamieni świstaki-tarbagany. Na otwartych przestrzeniach pomiędzy wzgórzami z żółknącą trawą urządzali hałaśliwe wyścigi, podczas których zawodnicy wyrywali sobie nawzajem lisią skórę.
We wszystkich podróżnych grach przewodził Bołat, narzeczony Tany. Na czarnym rumaku z białą odmianą na głowie jak ptak doskakiwał do przyjaciół, zręcznie wyrywał im skórkę i z huknięciem uciekał tak szybko, że nikt nie mógł go dogonić. Czajanmie spodobało się zwłaszcza jego zręczne strzelanie z łuku. Każdy jego ruch miał w sobie lekkość i grację. Mężczyzna cały czas ukazywał w uśmiechu białe zęby. Przy tym jego brązowe oczy jak gdyby promieniały ciepłym blaskiem. Dziewczynka obserwowała Tanę i nowego wujka, gdy jechali obok konno: uśmiechając się z zawstydzeniem, przerzucali się gorącymi spojrzeniami. W tej chwili byli tak szczęśliwi, że czuła to nawet Czajanmaa i cieszyła się razem z nimi.
Rodzina Tany również polubiła Bołata. Nie podobało im się tylko jego imię. Przypominało wszystkim drugiego zięcia, który tragicznie zginął na przełęczy – ojca Czajanmy. Pan młody przypominał go nawet z wyglądu, więc chwilami Dołuma odwracała się odeń z grymasem bólu i wilgotniejącymi nagle oczyma. Być może kobieta wspominała także swoje wesele, które odbyło się w Kara-Chole zaledwie przed dziesięciu laty. Był to niezapomniany czas!
Konie szły raźnym galopem. Na początku drogi młodzi z pewną obawą spoglądali na starego srokatego konia dziadka Danzyryna. Wszyscy niepokoili się, czy taka szkapa wytrzyma szybkie tempo jazdy, czy nie zacznie zostawać w tyle i wstrzymywać całej karawany. Jednakże od połowy drogi wszyscy ze zdziwieniem zaczęli zauważać, że srokata szkapina dziadka idzie równo z ich końmi, ani trochę nie zwalniając. Wręcz przeciwnie, to oni musieli od czasu do czasu doganiać Danzyryna. A na ostatnim etapie drogi koń dziadka był już na czele wyciągniętej na dość długim odcinku karawany. Przy tym szedł równym inochodem i nie przestawał, nawet gdy pozostałe konie przeszły do galopu. Tu wszyscy zaczęli zauważać, że nie jest to zwykły koń. Im dalej i dłużej szedł, tym równiej oddychał i dumnie podnosił głowę. Rumak jak gdyby wyciągnął się na długość, odmłodniał i w oczach zmienił się we wspaniałego wierzchowca jasnosrokatej maści. Jego pstrokatość zniknęła, sierść zaczęła jednolicie błyszczeć. Rzucając złe spojrzenia błyszczącymi oczyma, nie pozwalał się wyprzedzić ani jednemu koniowi.
Przy tym długa sierść okrywająca przednie nogi, rozwiewając się na wietrze, ukazywała zadziwiającą regularność okrągłości kopyt…
Jeszcze większe zdziwienie wywołał sam jeździec. Na pół ślepy staruszek prawie nie kierował koniem. Równo kołysząc się w siodle, nucąc coś pod nosem, jechał, nie patrząc na drogę. Koń szedł sam, lecz wydawał się tworzyć jedną całość ze swoim panem. Wszyscy, którzy jechali w tym czasie za staruszkiem, ze zdziwieniem patrzyli na tę dziwną parę. Zdumienia nie kryli nawet jego krewni. Tylko szamanka wiedziała, że stary Danzyryn, oddawszy cały tabun państwu na potrzeby frontu, zostawił sobie jedyny skarb – legendarnego konia zwanego wśród ludu Aranczułą, o niezwykłym losie i zaskakujących właściwościach.
W stanie spoczynku w domu koń wyglądał niepozornie. Jego niezwykły chód i wygląd, a także zadziwiająca wytrzymałość przejawiały się w dalekich podróżach. Mógł biec, nie zwalniając, przez dwie-trzy doby, przy czym stale przemieniał się i piękniał, jego mięśnie tylko napełniały się siłą i mocą. Czajanmaa niezmiernie dziwiła się temu przeobrażeniu Aranczuły. Na bliskie odległości jeździło się na nim bardzo niewygodnie, jego chód był twardy i trzęsący. A teraz koń biegł tak równo i miękko, jak gdyby rozścielał się po stepie…
Droga wiła się już po przedgórzach Żółtych Gór.
Czajanmaa zapytała babcię:
– Dlaczego góry tak się nazywają?
Ta kazała jej przyjrzeć się uważnie skałom i zwałom kamieni, którymi były pokryte góry. Wyjaśniła, że skały i grzędy są tu wszędzie pokryte żółtą rdzą i smołą. Stąd właśnie nazwa. O świcie góry lśnią jak złoto, a o zachodzie mienią się ognistoczerwonym i żółtym blaskiem.
Przypisy
Fragment książki został opublikowany na portalu Tuva.Asia i stąd pochodzi część przypisów. Własne oznaczam jako przypisy tłumacza.
1 Aał (аал) – tuwińska osada, tu dotyczy koczowniczych jurt jednego rodu (przyp. tłum.).
2 Dumałaj (думалай) – osłona zakrywająca głowę panny młodej.
3 Czawaga (чавага) – ozdoby zawieszane we włosach.
4 Araka (арака) – mleczna wódka (przyp. tłum.).
5 Chöömej (хөөмей) – tuwiński śpiew gardłowy (przyp. tłum.).
Źródło: https://www.tuva.asia/journal/issue_1-2/173-wedding.html; Ламажаа А. М., Дороги серебряных шаманок, Восход-А, Москва 2011
Bardzo to ciekawe i jak pięknie opisane!
To zapraszam do przeczytania drugiej części.
Jasne – zabieram się za lekturę 🙂
urzekający opis.