…czyli dzieje pewnej konserwy z przymrużeniem oka.
Na blogu wreszcie coś nowego! I to podwójnie. Jest nowy wpis po dość długim okresie milczenia, a poza tym otwieram się na Daleki Wschód. A dokładnie rozpoczynam współpracę z blogowymi przedstawicielkami Chin (Baixiaotai) i Japonii (japonia-info.pl). Od tej pory będziemy wspólnie przygotowywać wpisy na różne tematy.
Dziś na tapecie mamy konserwy. Z tej okazji piszę o czymś, po co zdecydowanie nie sięga się w pierwszej kolejności, poznając kuchnię Azji Centralnej, ale jest to z pewnością ciekawostka. O pilawie pisałam już dość obficie. Gwoli przypomnienia – jest to potrawa, do której przyznaje się wiele narodów nie tylko centralnoazjatyckich i nie tylko turkijskich, ale za narodowe danie uważają go zwłaszcza Uzbecy. W samym Uzbekistanie istnieje więc kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset przepisów, o czym świadczy wydana też w Polsce książka Karima Machmudowa „Pilaw”, której fragmenty przytaczałam w zacytowanym wyżej wpisie. W innych krajach, np. Azerbejdżanie czy Kazachstanie, również istnieją liczne wariacje pilawu, np. na słodko, z owocami czy z rybą. I choć dla mnie zazwyczaj „owoc nie jest mięsowy”*, to nie podzielam poglądu niektórych wyjadaczy z forów i grup kulinarnych, gotowych bronić jak lwy swojej wersji i twierdzić, że pilaw z bulgurem zamiast ryżu czy, o zgrozo, z innym mięsem, niż baranina, to już nie pilaw, a świętokradztwo. Ale pilaw w konserwie? Trzeba to sprawdzić.
Pilaw w wersji zapuszkowanej można kupić w różnych sklepach oferujących produkty z krajów byłego ZSRR. Teraz mamy takie sklepy i w Polsce, choć jeszcze niewiele i nie z takim wyborem jak np. w Niemczech (choć przypuszczam, że dostawy do tych sklepów idą w dużym stopniu właśnie z Niemiec). Kiedyś każda wizyta w Berlinie była dla mnie okazją do obładowania się w sklepach dalekowschodnich, tureckich i właśnie takich. Teraz coraz więcej z tych rzeczy można kupić w Polsce. Mała dygresja – kiedy zapragnęłam ugotować sobie pilaw po powrocie z Erasmusa w 2008 r., nawet kmin rzymski wydawał się trudny do zdobycia. Teraz na szczęście jest wszędzie, chociaż np. z mielonym już gorzej.
Przy wcześniejszych zakupach w takich sklepach widziałam nie raz, że pilaw w konserwie istnieje, ale nigdy nie przyszło mi do głowy spróbować. Teraz więc nadarzyła się okazja. W sklepie internetowym, z którego skorzystałam, były do wyboru dwa rodzaje konserw – jedna zwała się uzbecką, a druga wieprzową (sic!). Chciałam wypróbować obydwie, ale tylko ta druga okazała się dostępna. No cóż, jak się nie ma, co się lubi…
Zamówiłam. Idzie, idzie i przyszło. I oto mam przed sobą konserwę, która u uzbeckich tradycjonalistów wywołałaby niestrawność samą etykietą, no bo jak to – z wieprzowiną? I cóż tam jeszcze mamy na tej etykiecie? Skład: wieprzowina 32,5%, woda, ryż 20%, marchew, cebula, olej rzepakowy, sól, przyprawy. Nie widać natomiast nic o kraju pochodzenia, jest tylko dystrybutor. Niemiecki. Konserrrrwa rrrrobiona w Berrrlinie, w ogóle nie smakująca jak pilaw? Trzeba spróbować. Po otwarciu wygląda tak, jak na głównym zdjęciu.
Może na uzbeckim talerzyku będzie lepsze?
To ziarenko wygląda jak kmin rzymski, czyli podstawowa centralnoazjatycka przyprawa do pilawu, ale w całości potrawy jakoś nie było go czuć. Może po prostu było go za mało. Na tym zdjęciu widać też, że ryż jest raczej rozgotowany i posklejany, a nie powinien. No cóż, dania gotowe są raczej po to, żeby szybko zaspokoić głód, a niekoniecznie dostarczać wrażeń smakowych i estetycznych. A jednak chciałoby się od tej konserwy dostać coś więcej niż tylko to, że mi nie zaszkodziła. Być może kiedyś dopadnę też i spróbuję tej drugiej, co się zwie uzbecką, a której nie udało się kupić tym razem. Dla porównania.
W związku ze wspomnianą na początku międzyblogową współpracą zapraszam też do lektury o innych szybkich daniach do zjedzenia w domu: zupkach chińskich i konserwach Dehe.
*To powiedzenie zawdzięczam znajomemu, który jest lektorem języka polskiego w Niemczech. A właściwie jednemu z jego słuchaczy, który na zajęciach wygłosił zdanie „Truskawka nie pasuje do szynki ani do kotleta, bo owoc nie jest mięsowy”. Zapamiętałam i radośnie wykorzystuję, bo dla mnie zazwyczaj też nie jest.
Ciekawe. U Chińczyków z ryżem w puszkach się jeszcze nie spotkałam, choć przecież pilawy są tu dobrze znane.
W całych Chinach są dobrze znane?
W całych, bo wszędzie żyją Ujgurzy, którzy pilawy robią i sprzedają. Poza tym, gdyby już nie być tradycjonalistą i uznać tutejsze ryże z dodatkami za rdzennie chińskie odpowiedniki pilawu, to – takich puszek się również nie sprzedaje 😀
Tak myślałam, że to zasługa Ujgurów. Kotły do gotowania pilawu też można bez problemu kupić?
Wygląda całkiem nieźle. Czy do pilawu nie dodaje się rodzynek? Tak a propos owoców mięsowych 🙂
Próbowałam kiedyś uzbeckiej wersji z rodzynkami (robił ją mieszkaniec Buchary). Przypuszczam, że w Azerbejdżanie też mogą być, bo tam w ogóle szaleją z owocami w pilawie.