Bübüsara i Czingiz – połączenie dwóch gwiazd (część II)

Bübüsara

Ciąg dalszy eseju Osmonakuna Ibraimowa o tym, co łączyło Czingiza Ajtmatowa z Bübüsarą Bejszenalijewą i jak zakończyła się ich miłość.

Bübüsara i Czingiz – połączenie dwóch gwiazd (część II)

Osmonakun Ibraimow

(oryginał)

Jak powiedziano w poprzedniej części, historia miłości Czingiza Ajtmatowa do Bübüsary Bejszenalijewej to materiał na całą powieść. Jednakże ktoś z czytelników mógłby robić mi wyrzuty, przeczytawszy ten esej, że lepiej nie wchodzić w tak delikatną sferę stosunków pomiędzy dwoma wybitnymi postaciami.

Kategorycznie nie zgodzę się z takim zdaniem – choćby dlatego, że z tą historią wiąże się istotna część biografii obojga bohaterów publikacji, zwłaszcza Czingiza Torekułowicza. Po drugie, miłość – to błogosławieństwo Boże, w niej kryje się, jak uważał Erich Fromm, odpowiedź na najważniejsze problemy ludzkiego życia. W miłości jesteśmy albo godnym obiektem rozwoju kulturalnego całej ludzkości, albo zaledwie noszącym buty zamiast kopyt dwunogim zwierzęciem.

Na szczęście autor nieśmiertelnej „Dżamili” był prawdziwym rycerzem miłości. To oczywiste, inaczej nie byłoby tych wszystkich przepięknych książek, zwłaszcza historii miłosnych, tak wspaniale opisanych w utworach Ajtmatowa. „Nie szukaliśmy się nawzajem” – napisał, wspominając Bübüsarę. – „Wszystko wydarzyło się jakby samo z siebie. I to nieoczekiwane spotkanie stało się dla mnie najdroższym darem losu. Kobieta, która wniosła światło w moje życie – gwiazda kirgiskiej sztuki, sławna balerina Bübüsara Bejszenalijewa. Ten drogi obraz do tej pory pojawia się w moich snach, niepokoi i wywyższa duszę, pociąga ją w przeszłość…”.

Do powyższej wypowiedzi trzeba by dodać też to, że Czingiz Torekułowicz i w dojrzałym wieku nie utracił żaru duszy, był tym samym młodym Sułtanmuratem z książki „Żurawie przyleciały wcześnie”, przyciskającym do serca chusteczkę wyhaftowaną przez Myrzagül-bijkecz i płonącym od prawdziwej burzy nieznanych wcześniej uczuć…

Miłość do Bübüsary wyniosła jego uczucia pod niebiosa, oświetliwszy niesamowitym światłem jego życie. Równocześnie spopielała jego serce, wypalała jego wnętrze, zadając niewyobrażalne cierpienia, o których wiedział tylko on sam. Lecz było mu ciągle mało, chciał więcej, pragnął całkowitego i bezwarunkowego połączenia z Bübüsarą. Była to przecież miłość szczególna – miłość geniusza, przywiązanie duchowego giganta. I kto by temu zaprzeczył?!

Co najistotniejsze, ta miłość poszerzała jego twórczy świat, czyniąc go bezgranicznym – analogicznie do rozszerzania się Wszechświata z prędkością światła po Wielkim Wybuchu, jeśli Einstein i Hawking mieli rację. Można zrozumieć, dlaczego Seit z „Dżamili” nagle zaczął malować, przeżywać jakieś nieznane wcześniej uczucia i pragnienia, poddając się uczuciu, które zawładnęło jego młodą duszą. W jednej z moich prac o Ajtmatowie nazwałem taką sytuację sublimacją twórczą, syndromem Leonarda, mając na myśli autora Mony Lisy.

Czingiz Torekułowicz zawsze był człowiekiem pełnym godności, poważnym, bardzo powściągliwym w emocjach i uczuciach. Był dość wysoki i bardzo fotogeniczny, zawsze pod krawatem, w wyprasowanej koszuli – zawsze dbał o siebie. Nawet wyróżniał się z tłumu: wysoki, przystojny mężczyzna o wyrazistych rysach twarzy, zmysłowych ustach, dużych, mądrych oczach i przenikliwym spojrzeniu. Z wiekiem posiwiał, lecz zachował wspaniałe, mocne zęby, a jego twarz stała się jeszcze sympatyczniejsza, jaśniejsza. Otaczała go niesamowita aura, a gdy siedział w fotelu, zamyślony jak zwykle, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest bardzo podobny do Turgieniewa na jego znanym późnym portrecie z okresu, gdy mieszkał w Bougival i przyjaźnił się z Pauline Viardot.

Tak, jego miłość do Bübüsary była szczęściem, lecz także nieprzemijającym bólem – z powodu niemożności połączenia swoich losów. A on tego chciał. Lecz sama Bübüsara tego nie chciała lub się bała. Dlaczego? Trudno to wyjaśnić, lecz Czingiz Torekułowicz potem wspominał: „Ktoś mógłby zadać sobie pytanie, dlaczego tych dwoje kochających się ludzi nie połączyło się? Gdy zaczynałem o tym mówić, Bübüsara zmieniała temat lub prosiła, by się nie spieszyć”. Później oboje dostali nowe mieszkania – w sąsiednich klatkach schodowych domu na bulwarze Dzierżyńskiego (obecnie Erkindik – przyp. tłum.).

Pisarz kontynuował „Wkrótce, gdy byliśmy sami, Bübüsara powiedziała, uśmiechając się smutno: »Aczinow (wymyśliła ten zwrot od pierwszych liter mojego nazwiska i imienia), ja wiem, co chciałbyś powiedzieć. Podobno ludzie, którzy naprawdę się kochają, nie mogą się połączyć« – tu umilkła na chwilę. – »Może tak właśnie musi być. Pospolitość codziennego życia w rodzinie zabije każde wielkie uczucie. Po co nam wiązać naszą miłość węzłem małżeńskim?«”.

Niemniej jednak miłość tych dwojga wybitnych ludzi trwała prawie czternaście lat. Były to lata i ogromnego szczęścia, i bólu, i cierpienia. Aby lepiej zrozumieć stan Czingiza Torekułowicza w tym okresie, trzeba przeczytać „Żegnaj, Gulsary!”, gdzie miłość żonatego Tanabaja do niezamężnej Bübüdżan została opisana z taką wiarygodnością i emocjonalną siłą. A miłość Edigeja do Zaripy? Połączcie to z namiętnością potężnego wielbłąda Karanara do wielbłądzicy czy też niebieskookiego wilka Taszczajnara do gibkiej jak sprężyna wilczycy Akbary…

Lecz ta historia miłosna ma swój smutny koniec. W 1971 r. Bübüsara nieoczekiwanie zachorowała. Fakt, że ciężko chorowała jeszcze wcześniej, gdy rozpoznano u niej gruźlicę. Miała wtedy operację w Moskwie. I nie odstępował jej wtedy ten sam Murtaza, jej namiętny Medżnun, który w tym czasie akurat przebywał w Moskwie jako lekarz ftyzjatra, podnoszący swoje kwalifikacje w tym samym instytucie, gdzie operowano Bübüsarę.

Lecz gdy sławna artystka znów zachorowała, tym razem nieuleczalnie, obok niej w słynnej Kremlowce znajdował się już Czingiz Ajtmatow. Wspominał: „Z jakiegoś tournée wróciła chora. Z diagnozą – złośliwy nowotwór piersi. Bübüsarę umieszczono w szpitalu w Kuncewie. Męczyła się przez półtora roku. Trudno mówić o tym wszystkim. Do szpitala można było wejść tylko ze specjalną przepustką. Razem z Bübüsarą leżała z taką samą diagnozą ludowa artystka Związku Radzieckiego, Olga Androwska. W tym samym czasie w Kuncewie leczył się na tę samą straszną chorobę Aleksander Twardowski. To on jako jeden z pierwszych dał mi błogosławieństwo na pisarską drogę życia, opublikowawszy moje wczesne utwory w swoim czasopiśmie „Nowyj mir”. Za każdym razem, bywając w szpitalu, odwiedzałem i jego. Mimo wszystkich starań lekarzy szybko gasł. Wkrótce Twardowskiego zabrakło”.

„Z Bübüsary również z każdym dniem uchodziło życie. Nie miała już siły samodzielnie wstać z łóżka. Bardzo się zmieniła, blask jej łagodnych oczu był coraz słabszy i bardziej przygaszony. Dopiero wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że jej choroba jest rzeczywiście nieuleczalna i ziemia rozstąpiła mi się pod nogami… I wtedy, gdy nawet najmniejszy ruch zaczął przynosić Bübüsarze męczarnie, przewieziono ją do Frunze. Nie mogłem usiedzieć przy pracy, ciągle krążyłem wokół szpitala, samotny i nie mogący znaleźć sobie miejsca. Bübüsara, już pogodzona z tym, że zostało jej kilka dni życia, na mój widok uśmiechała się słabo, starając się jakoś poprawić mi nastrój. Nawet w tych ostatnich chwilach pozostawała moim aniołem stróżem” – opowiedział Ajtmatow w swojej książce-spowiedzi „Płacz myśliwego nad przepaścią”.

11 maja 1973 r. Bübüsara odeszła. Czingiz był dosłownie na krawędzi…

(cdn)

Źródło zdjęcia: https://rus.azattyk.org/a/27574866.html


Oznaczone , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *