Z okazji Roku Języka Tureckiego przygotowałam cykl wypowiedzi polskich blogerek powiązanych z Turcją. Moją dzisiejszą rozmówczynią jest Agata Bromberek, mieszkająca w Turcji od 12 lat blogerka (Tur-tur.pl), współwłaścicielka biura podróży Alanya Online i współautorka książki „Turcja. Półprzewodnik obyczajowy” (wraz z Agatą Wielgołaską).
Jaki był Twój pierwszy kontakt z językiem tureckim?
To chyba był moment, kiedy wiedząc, że wyjadę do Turcji do pracy, zakupiłam kieszonkowe rozmówki polsko-tureckie licząc na to, że czegoś nauczę się przed wyjazdem. Kiedy je przekartkowałam, zorientowałam się, że jest to język zupełnie inny niż się spodziewałam, i że nauka wcale nie będzie łatwa… Już tym bardziej, że, wydawałoby się, najprzydatniejsze słówko „dziękuję” było dla mnie wtedy niewymawialne [czyli „teşekkürler”]. Zrezygnowana cisnęłam rozmówki do walizki i stwierdziłam, że raczej nic z tego nie będzie.
Czy już na miejscu język turecki okazał się bardziej przyjazny, czy też nie było po prostu innego wyjścia?
Początkowo byłam nastawiona na to, że jestem w Turcji tylko na kilka miesięcy i nigdy więcej tu nie wrócę. Nie zawracałam sobie głowy nauką. Jednak ponieważ otoczona byłam w pracy Turkami, a nie obcokrajowcami, siłą rzeczy osłuchiwałam się z ich rozmowami. Zupełnie nie wiedzieć kiedy język zaczął mi „wpadać w ucho”. Współpracownicy żartowali, że ponieważ im kiepsko wychodziło mówienie po angielsku, ja powinnam się nauczyć tureckiego. Dla zwykłej zabawy wróciłam więc do moich rozmówek i zaczęłam wyczytywać im fonetyczne zapisy rozmaitych zwrotów. Sporo było przy tym śmiechu i to zachęciło mnie do kupienia zeszytu i zapisywania własnych słówek. Pisałam je fonetycznie a wieczorami wertowałam sobie przed snem. I w ten sposób się w ten język „wkręciłam”. Po kilku tygodniach ciągłego słuchania tureckiego okazało się, że jakimś cudem rozumiem ogólny zarys rozmów moich znajomych, choć nie potrafiłam wytłumaczyć dlaczego…
Czy to wystarczyło do nauki, czy też chodziłaś może na jakiś kurs?
Tak, to wystarczyło do nauki. Mam naturalne zdolności językowe i uczę się chyba głównie ze słuchu. Fascynują mnie nowe zbitki dźwięków, ale nie obyło się bez regularnego powtarzania na głos słówek, o czym wspomniałam wcześniej. Nie chodziłam na żaden kurs, nie lubię się uczyć w takim dosłownym sensie: z książką, przy stole. Zdecydowanie bardziej lubię żywy kontakt z językiem. Bardzo lubiłam słuchać tureckich piosenek, śpiewałam je, nie wiedząc co znaczą wersy. Chodziłam za tureckimi znajomymi z tym moim zeszycikiem (mam go do dzisiaj) i prosiłam, żeby wyjaśnili mi co znaczy jakiś zwrot albo dlaczego w konkretnej sytuacji mówimy tak, a nie inaczej. W dalszych latach mnóstwo nauczyłam się z telewizji, tureckich seriali, wiadomości… Muszę oczywiście wspomnieć, że mój życiowy partner, który jest Turkiem, także w oczywisty sposób przyczynił się do mojej nauki. Praktycznie od momentu poznania się 9 lat temu rozmawiamy przede wszystkim po turecku, co bardzo mocno wpłynęło na moją znajomość języka.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że mówię po turecku płynnie, używam wielu czasów, reguł gramatycznych, ale robię to nieświadomie, nie wiem jaka reguła na czym dokładnie polega, po prostu nauczyłam się ich obcując z ludźmi, żyjąc w Turcji. Kurs dużo by mi dał, bo nie mam teoretycznej wiedzy o języku tureckim a to przydałoby się w poprawnym pisaniu, które sprawia mi problem. Turecki mówiony a ten oficjalny, pisany, to jednak dwie inne rzeczy. Może jeszcze kiedyś zdecyduję się na przeszkolenie w tej kwestii.
Czy miałabyś jakieś porady dla Polaków rozpoczynających naukę tureckiego?
Jako praktyk doradzę poza książkami i wertowaniem materiałów jak najczęstszy kontakt z żywym językiem. Pomaga w tym chociażby obecna popularność tureckich seriali. Można do woli korzystać z internetu, jest mnóstwo ciekawych filmików, vlogów, piosenek, stron w języku tureckim, wystarczy wybrać sobie coś, co nas interesuje i śledzić regularnie. W moim przypadku podziałało rewelacyjnie. Kolejna sprawa to przełamanie się do używania języka podczas pobytu w Turcji. Znam sporo osób które po prostu boją się popełnić błąd gramatyczny albo zapomnieć słówka, w ten sposób całkowicie się blokując. Tymczasem Turcy są wspaniałym narodem, który bardzo dobrze reaguje na uczących się języka „yabancı” (obcokrajowców). Ja od początku w sklepach, na bazarach, ze znajomymi mówiłam po turecku, nawet bezokolicznikami. Było przy tym dużo zabawy, czasem ktoś mnie nie zrozumiał, czasem trudno było mi kogoś zrozumieć i trzeba było powtarzać, ale nie zamieniłabym tej formy nauki na nic innego, bo dziś po prostu nie boję się mówić po turecku, rozróżniam akcenty, regionalizmy, czuję się swobodnie i wierzę w to, że załatwię w tym języku po prostu wszystko.
Dodam jeszcze, że dla Polaków turecki jest łatwy do nauczenia (moim zdaniem), bo dźwiękowo jest podobny do naszego języka. Dużo trudniej mają np. Anglicy czy Niemcy. Możemy korzystać z polskiego „szeleszczenia” by powtarzać tureckie słówka, to jest na pewno korzyść, że są one stosunkowo łatwe do wymówienia. Ponadto gramatyka jest bardzo logiczna i nie ma tylu wyjątków co język polski. Turecki tylko na początku brzmi tajemniczo.
W Turcji trwa właśnie Rok Języka Tureckiego. Czy mieszkając tam zwróciłaś uwagę na jakieś wydarzenia z tej okazji?
Niestety nie, dowiedziałam się o nim od Ciebie. Trochę wstyd, ale nie mam żadnego kontaktu z branżą edukacyjną w Turcji, może to dlatego.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Pozwolę sobie podsumować ją cytatem z książki, której jesteś współautorką: „Turcy są gadatliwi nie dlatego, że mają tyle do powiedzenia. Po prostu delektują się brzmieniem swojego języka”.