Czingiz Ajtmatow we wspomnieniach bliskich – rozmowa z Dżamilą Ajtmatową

Dżamila Ajtmatowa

Z okazji Roku Czingiza Ajtmatowa publikuję wywiad z jego bratanicą Dżamilą Ajtmatową (Джамиля Айтматова) przeprowadzony przez Bermet Bukaszewą (Бермет Букашева). Pierwotnie ukazał się on po rosyjsku w nieistniejącym już czasopiśmie „Lica” („Лица”). Za zgodą jego bohaterki przetłumaczyłam go na polski.

Jakie uczucia, myśli i nastroje towarzyszyły Pani na spotkaniu podczas I Czytań Ajtmatowowskich, które odbyły się 23 grudnia 2008 r. w Sankt-Petersburgu, pod egidą Wydziału Stosunków Międzynarodowych Sankt-Petersburskiego Uniwersytetu Państwowego?

I Czytania Ajtmatowowskie, które odbyły się w Sankt-Petersburgu, pozostawiły wspaniałe wrażenie. I rzeczywiście: wszystko było dobrze przygotowane, przemyślane, na wysokim poziomie emocjonalnym. Gdy zobaczyłam Czingiza Torekułowicza na ekranie podczas pokazu filmu, szczerze przyznaję – zrobiło mi się ciężko, łzy same zaczęły płynąć z oczu… Do tej pory nie mogę uwierzyć, że już go z nami nie ma… Lecz te pomysły, o których opowiadali prelegenci, wywarły na mnie niewypowiedziane wrażenie. Nad wieloma rzeczami po prostu nigdy się nie zastanawiałam, nigdy nie patrzyłam na nie pod takim kątem? Dlatego wystąpienia skłoniły mnie do ponownego zamyślenia się nad wieloma wydarzeniami i zjawiskami, obudziły w duszy masę uczuć…

Czingiza Torekułowicza będziemy zawsze wspominać jako wielkiego pisarza, filozofa, dyplomatę… A co mogłaby Pani dodać o nim jako o stryju? Podzielić się z nami tym, jaki był w rodzinie?

Czingiz Torekułowicz, albo, jak zazwyczaj go nazywaliśmy, stryj Czingiz, był człowiekiem prostym i życzliwym, bardzo dobrym. Gdy przyjeżdżaliśmy odwiedzić go i jego rodzinę, zwłaszcza gdy jeszcze byłam dzieckiem, zawsze wychodził nam z uśmiechem na spotkanie i mówił: „Oj, kto to do nas przyszedł? Dżamiluszka! Ajłanyp-ketejin!”. Zawsze bardzo troskliwie odnosił się do swoich krewnych. Zawsze bardzo mocno przeżywał, jeśli działo się coś poważnego, na przykład jeśli ktoś chorował. Wtedy dzwonił co pół godziny, pytał, w czym trzeba pomóc, czasem nawet sam przyjeżdżał w odwiedziny. Pamiętam, moja mama opowiadała, jak jego rodzona siostra, moja ciocia Roza Ajtmatowa poważnie zachorowała i trafiła do szpitala. Oczywiście, wszyscy się o nią zaniepokoili i przyjechali ją odwiedzić. Tak wyszło, że w tej chwili wszyscy zebrali się u wejścia do szpitala: mój ojciec i matka, jego druga siostra z mężem i jeszcze kilkoro krewnych. W tym momencie podjechał Czingiz Torekułowicz, wysiadł z samochodu i zobaczył, że wszyscy stoją i w milczeniu patrzą na niego. On pomyślał wtedy, że stan jest beznadziejny, że właśnie dlatego najbliżsi zebrali się w szpitalu. Od tej myśli zbladł, zachwiał się i omal nie zemdlał. Moi rodzice rzucili się doń, złapali go pod ręce, a on ich zapytał: „Co, co się stało?!” – „Nic! Spokojnie, już jej lepiej!” – „Och, jak ja się przestraszyłem, kiedy zobaczyłem tu was wszystkich!… Myślałem, że już jej nie ma!…”.

Którą książkę stryja przeczytała Pani jako pierwszą i jak do tego doszło?

Wie Pani, przypominam sobie, że jeszcze w dzieciństwie poznawałam najpierw jego twórczość poprzez kino. Wydaje mi się, że pierwszym filmem, który obejrzałam w naszym biszkeckim kinie Ała-Too, była premiera „Dżamili”. Byłam wtedy jeszcze zupełnie małą dziewczynką. Lecz ten obraz wzruszył mnie do głębi duszy. Na pewno mało jeszcze wtedy rozumiałam z dorosłego życia, ale to, że Dżamila odeszła, a chłopiec Seit gorzko płakał, patrząc w ślad za nią, wywarło na mnie ogromne wrażenie i długo potem pytałam siebie samą w głębi swojej dziecięcej duszy: co z nim teraz będzie? Jak on teraz będzie żyć? (Śmiech). Potem było jeszcze kilka mocnych ekranizacji jego utworów. Przez jakiś czas wystarczało mi to, co już poczułam, o czym myślałam podczas oglądania tych filmów. Lecz gdy stuknęło mi 14-15 lat, odczułam, że koniecznie muszę przeczytać coś sama… Wie Pani, dosłownie odczuwałam tę potrzebę na poziomie fizycznym… Znalazłam w domu zbiór jego dzieł i… pogrążyłam się w nie z głową! I wydaje mi się, że pierwszym utworem była znowu „Dżamila”… Przeczytałam ją jednym tchem! Taki przenikliwy i liryczny utwór, tyle w nim łagodności i wzniosłości duszy! Myślę, że Louis Aragon miał całkowitą rację, gdy powiedział, że to najpiękniejsza opowieść o miłości.

Ja też absolutnie zgadzam się z Aragonem. Dla mnie „Dżamila” jest czymś wstrząsającym. Czytałam ją niedawno znowu i płakałam… Wiadomo, to klasyka, która nigdy się nie zestarzeje i nie znudzi.

Każdy utwór Czingiza Torekułowicza uczy czegoś nowego, skłania do zastanowienia się nad coraz to nowymi problemami człowieka i otaczającego go świata… Gdy myślę o jego utworach, wyobrażam to sobie tak, że on jakby opowiedział nam o życiu prostych ludzi w dalekich aułach maleńkiego, górskiego kraju. Przy tym opowiedział z różnych stron, krok po kroku, a gdy krąg problemów, że tak powiem, zamknął się, on zaczął podnosić się wyżej, starając się objąć spojrzeniem cały kraj, potem kontynent, potem całą planetę.. I myślę, że takie utwory będą aktualne zawsze, jak każda klasyka. Można je czytać znowu i znowu i znajdować coraz to nowe warstwy idei i punktów widzenia. Tylko za każdym razem postrzeganie będzie zależało od tego etapu w życiu, na którym właśnie się jest. Dlatego, gdy czytam ponownie jego utwory, za każdym razem patrzę na nie inaczej i to, co wcześniej mnie nie poruszało, teraz dotyka do głębi duszy i zmusza do przeżywania. Zwłaszcza podoba mi się jego „Dzień dłuższy niż stulecie”… Czytam go od czasu do czasu na nowo i przez linijki powieści słyszę jakby stukot kół pociągów, wycie zimnego wiatru, płacz matki mankurta i głos Edigeja gdzieś tam, na zagubionej w bezkresnych stepach maleńkiej mijance…

Na pewno wie Pani coś o tym, jak powstawały jego arcydzieła, jak pisał? Czy doświadczał, jak to się mówi, mąk twórczych?

Nie mogę zbyt wiele powiedzieć na ten temat, lecz pamiętam, jak pewnego razu przyszliśmy w gości do Czingiza Torekułowicza, a on wyszedł ze swojego gabinetu ze zmęczonymi i zaczerwienionymi oczami… Rodzice zapytali go, jak się czuje i co u niego słychać, a on powiedział: „No właśnie zakończyłem nową powieść. Ciężki koniec wyszedł…”. Wtedy dowiedziałam się, że światło dzienne ujrzał „Biały statek”. Pisał z trudem, męczył się, przeżywał. Słyszałam kiedyś od Kerez Szamszybajewny, jego pierwszej małżonki, że Czingiz Torekułowicz zaczynał pisać pewien utwór kilka razy – rzucał go i zaczynał od nowa, i znów rzucał… Cała jego rodzina wraz z nim przeżywała takie momenty. I nie tylko rodzina, przyjaciele też.

Niemal przez kilka pokoleń był naszym numerem jeden. Pisarzy jego formatu na razie nie widać w Kirgistanie…

W Kirgistanie są wyróżniający się pisarze i poeci starszego pokolenia. Lecz jeśli mówić o młodzieży, to w ostatnich latach życia Czingiz Torekułowicz uczestniczył w prowadzeniu warsztatów dla początkujących pisarzy i poetów. Były przeprowadzane co roku nad Issyk-kulem pod egidą jego Międzynarodowej Fundacji Charytatywnej, a prace uczestników tych warsztatów publikowano w specjalnie z tej okazji założonym czasopiśmie „Nasiona jabłka”, w trzech językach: kirgiskim, rosyjskim i angielskim. Niedawno odbyła się też prezentacja kolejnego czasopisma, almanachu. Chciałabym mieć nadzieję, że w Kirgistanie pojawią się nowe, młode talenty, które przejmą pałeczkę duchowości i poniosą ją dalej, oświetlając drogę swojemu narodowi…

Czingiz Ajtmatow był człowiekiem światowego formatu, lecz w czym, Pani zdaniem, zawierała się jego misja dyplomatyczna dla Kirgistanu? Czy mogłaby Pani opowiedzieć coś o jego pracy ambasadora?

Dla Kirgistanu Czingiz Torekułowicz był „wizytówką”. I dzięki niemu świat dowiedział się o Kirgistanie. Niestety, mało wiemy o jego wkładzie w dyplomację, myślę jednak, że był to znaczny wkład. Sam jego autorytet jako wielkiego pisarza otwierał przed nim wiele drzwi i umożliwiał rozwiązywanie takich problemów politycznych, które dla innych okazywały się być ponad siły. Czołowi pracownicy Wydziału Stosunków Międzynarodowych Sankt-Petersburskiego Uniwersytetu Państwowego chcą napisać książkę o tej stronie jego życia. Nie wątpię, że będzie to bardzo ciekawe badanie. Właśnie w tym roku, w sierpniu, do Biszkeku przyjedzie grupa badaczy i filmowców z dziekanem tego wydziału, Filippem Grigorjewiczem Chaninem na czele, w celu gromadzenia materiałów do książki i krótkiego filmu o nim jako o dyplomacie.

Czy podzieliłaby się Pani jakąś zabawną historią z życia stryja?

Zabawną historię… Mi się na przykład wydaje zabawną historia, którą z uśmiechem opowiadał znany krytyk literacki M. Tartakowski, który przez wiele lat pracował jako redaktor naczelny czasopisma „Litieraturnyj Kyrgyzstan”. Wspominał, jak odbyło się jego pierwsze spotkanie z początkującym jeszcze wtedy pisarzem. Czingiz Torekułowicz przyszedł i poprosił o opublikowanie jednego ze swoich pierwszych opowiadań „Газетчик Дзю” w tym czasopiśmie. Przeczytawszy pierwsze strony tego utworu, Tartakowski nie mógł nie zauważyć, jak dopracowana jest fraza, jak czytelnie skonstruowana fabuła, więc pomyślał, że być może ten młody człowiek przepisał cudze, już opublikowane opowiadanie. (Śmiech). Redaktor naczelny polecił nawet, by pracownicy redakcji sprawdzili opowiadania ze wszystkich ostatnich czasopism. Lecz nic podobnego wśród opublikowanych wcześniej opowiadań się nie znalazło! Po tym utworze Czingiza Ajtmatowa zaczęto chętnie przyjmować do publikacji, rozumiejąc, że ten młody człowiek jest niezłym pisarzem, który, być może, zdoła jeszcze dać światu wybitne utwory. I nie pomylili się! Właśnie z nimi wkroczył w literaturę.

Czy Czingiz Torekułowicz miał jakieś nałogi?

Nie, Czingiz Torekułowicz nie miał żadnych nałogów. Bardzo dobrze się z nim żyło. Był w ogóle zadziwiającym człowiekiem. Łączyła się w nim mądrość i dziecięcość, dobroć i emocjonalność…

Jak Pani myśli, którą ze swoich książek uważał za najlepszą?

Nie mogę powiedzieć, żeby szczególnie wyróżniał któryś ze swoich utworów. Na pewno wszystkie były mu drogie, dlatego że każdy z nich rozpoczynało nowy etap w jego twórczości, postrzeganiu świata, życiu… Każdy niósł w sobie jakieś nowe odkrycie, wniosek, zrozumienie…

Pewnego razu, występując na międzynarodowej konferencji, Czingiz Ajtmatow wypowiedział następujące słowa: „Poza słowem nie ma ani Boga, ani Wszechświata”. Jak Pani myśli, jaki sens filozoficzny został zawarty w tej wypowiedzi?

Jest to bardzo trudne i rzeczywiście filozoficzne pytanie. Oczywiście, powołał się tu na znany cytat z Biblii: „Na początku było Słowo (…) i Bogiem było Słowo”. Wydaje mi się, że miał na myśli, iż tylko przez Słowo można przekazać całą głębię ludzkiego uczucia, wiedzy, stosunku… Tylko za pośrednictwem słowa można opowiedzieć drugiemu człowiekowi o Bogu, otworzyć przed nim Wszechświat ducha, Wszechświat rozumu i ukierunkować go na pokonywanie nowych barier. Słowo jest tym, co może zabić człowieka, i tym, co może go wywyższyć…

Czy Pani imię jest w jakiś sposób związane z jego utworem? Stryj nazwał Panią tak na cześć swojej bohaterki?

Często mnie o to pytają. (Śmiech). W rzeczywistości nazwała mnie tak moja mama na cześć jednej z najbardziej znanych uczestniczek algierskiego ruchu oporu (koniec lat 50. – początek lat 60.), Djamili Bouhired. O tej niezwykłej kobiecie nakręcono kilka filmów i moja mama w latach studenckich obejrzała film „Dżamila, Algierka” (1958). Film był wspaniały, piękny i nasycony wydarzeniami. Mama była pod tak dużym wrażeniem obrazu tej bohaterki, że postanowiła, iż jeśli będzie miała córkę, to nazwie ją Dżamilą. Mniej więcej w tym okresie, gdy Djamila Bouhired stała się sławna po tym, jak trafiła do francuskiej niewoli i została skazana na śmierć, ukazała się ta przepiękna książka Czingiza Torekułowicza „Dżamila”. Dlatego nie ma nic dziwnego w tym, że wielu wiąże moje imię z tym utworem. Lecz u nas to imię stało się bardzo popularne właśnie dzięki jego książce. W ogóle bardzo wielu ludzi nadaje swoim dzieciom imiona bohaterów jego utworów: Asel, Tołgonaj, Aliman, Iljas, Edigej i wielu innych… I w tym z pewnością jest coś szczególnego: duch Czingiza Ajtmatowa znajduje swoje wcielenie w powiązaniach jego myśli, jego bohaterów z żyjącymi obok nas prostymi ludźmi, którzy w taki sposób nawiązują pewną niewidzialną więź między nim i sobą, wierząc, że to na szczęście…

Czy Pani tata lub ciocia coś opowiadają o stryju i ich dzieciństwie? Był przecież najstarszy w rodzinie w trudnych latach wojennych i powojennych?

Ojciec często opowiada o śmiesznych, komicznych wydarzeniach z ich życia w czasie wojny, tak jakby wygładzając cały tragizm i ciężar tych czasów. Kiedyś opowiedział, że wuj Dosały (mąż Karakyz Ajtmatowej, rodzonej siostry Torekuła) pewnego dnia kazał swojemu synowi Dżaparbekowi i stryjowi Czingizowi (byli rówieśnikami) wypielić ogród z trawy. Wiadomo, że to nudne i pracochłonne, więc oni, chytrusy, wypielili, jak to się mówi, na odwal się, część trawy zakopali w tym samym ogrodzie i spokojnie poszli kąpać się w rzece. (Uśmiech). Wieczorem wuj Dosały zorientował się i zaczął na nich krzyczeć, i długo gonił ich z kijem, wykrzykując za nimi groźby i przekleństwa… Potem kazał to zrobić mojemu ojcowi Ilgizowi, który, jak zwykle, wykonał pracę dokładnie i uczciwie. Za to wuj Dosały pochwalił go i powiedział „Z ciebie wyrośnie prawdziwy komunista!”. (Śmiech). Tak więc stryj Czingiz miał wszystkie cechy zwykłego nastoletniego chłopaka, miał takie samo dzieciństwo, jak i tysiące innych dzieci w tych czasach, może nawet w pewnym stopniu trudniejsze, bo jego brat i siostry byli dziećmi „wroga ludu”, a on z natury był bardzo uczuciowy i emocjonalny.

Mój ojciec jeszcze opowiadał, że jak to zwykle bywa, wszyscy chłopcy chcieli na front. Ojciec miał wtedy jedenaście lat, był jeszcze dość mały. A Czingiz Torekułowicz miał już trzynaście lat i uważał się już za dużego. Dlatego on i jego koledzy, rówieśnicy i trochę starsi chłopcy, uznali, że już całkiem dorośli do walki i mogą pojechać na front, pomagać Armii Radzieckiej. Oczywiście, wszystkie przygotowania były wielką tajemnicą i nikomu, w tym młodszym, o tym nie mówiono. W końcu Czingiz Torekułowicz i jego przyjaciele uciekli i złapano ich na stacji kolejowej, chyba gdzieś w Dżambule, i zawrócono do domu. Młodsi, gdy dowiedzieli się o tym wydarzeniu, strasznie się obrazili, że nie wzięto ich na front, nadęli się i nie odzywali się do starszych uciekinierów przez cały tydzień. (Śmiech).

Rozmawiała Bermet Bukaszewa


Oznaczone , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *