Zapraszam do lektury kolejnego wywiadu z okazji Roku Języka Tureckiego. Gosia jest w Turcji na studiach doktoranckich, a równolegle prowadzi blog Rodzynki Sułtańskie. Proszę się częstować!
Jaki był Twój pierwszy kontakt z językiem tureckim?
Pierwszy raz przyjechałam do Turcji na wymianę młodzieżową – projekt unijny. Oficjalnym językiem projektu był angielski, ale organizatorzy nie ustawali w staraniach, żeby nauczyć nas kilku słówek – jak „dziękuję” czy „dzień dobry”. Ponieważ wymiana odbywała się w malutkiej miejscowości, do której rzadko przyjeżdżają zagraniczni turyści, poza organizatorami projektu nikt nie mówił po angielsku – w sklepie czy na bazarze z pamiątkami musieliśmy sobie radzić wyposażeni w tureckie „dziękuję” i umiejętność policzenia do pięciu lub sześciu (bardzo przydatną podczas targowania się!).
Przyznam, że poznane słówka bardzo szybko wyleciały mi z głowy – byłam przekonana, że do Turcji raczej nie wrócę (a jeśli już, to jako typowa turystka). Poza tym turecki nie okazał się dla mnie łaskawy na początku nauki. Za bardzo różnił się od jakiegokolwiek znanego mi języka – i nie chodzi mi wcale o słówka, ale raczej całą „logikę” języka. Zapamiętałam tylko „yok” (czyli „nie ma” lub „nie”) i… „karpuz” – czyli „arbuz”.
Co zatem sprawiło, że związałaś się z tym krajem i językiem na dłużej?
Znów projekt. Pod koniec studiów chciałam wyjechać na wolontariat europejski. Ważna była dla mnie treść projektu, a nie miejsce – mogłam jechać gdziekolwiek, ale chciałam, żeby projekt był związany z moim zawodem. Mogłam zajmować się promocją i marketingiem organizacji pozarządowej, kręcić filmy albo pisać artykuły. Projekt szyty na miarę trafił się w Turcji. Miałam być odpowiedzialna za promocję jednej z najszybciej rozwijających się organizacji młodzieżowych w Turcji. Projektowałam grafikę, organizowaliśmy spotkania promujące projekty europejskie, nakręciliśmy kilka filmików. Wszyscy wolontariusze mieli zajęcia z tureckiego, ale wtedy nie zmusiłam się niestety do porządnej nauki. Po projekcie często jeździłam do Turcji i sama uczyłam się języka – z różnym skutkiem. Dopiero decyzja o pozostaniu w Turcji i zapisanie się na kurs na uniwersytecie sprawiła, że moja nauka tureckiego nabrała rozpędu. W około trzy miesiące przeszłam z poziomu A2/B1 do C1, choć nadal nie czułam się pewna moich umiejętności. Kurs był bardzo intensywny – mieliśmy 5 godzin zajęć dziennie, 5 dni w tygodniu. Był też dość drogi, ale było warto. Po ukończeniu kursu zgłosiłam się też do rządowego programu stypendialnego Turkiye Burslari i przyznano mi stypendium – dostałam się na doktorat na uniwersytecie w Kocaeli. We wrześniu zacznę trzeci rok studiów.
Czego będzie dotyczyła Twoja praca doktorska?
Piszę o mowie nienawiści i strachu w nowych mediach. Skupiam się na mowie nienawiści przeciw imigrantom i uchodźcom.
Czy skupiasz się na tych zjawiskach w jakimś konkretnym kraju?
Tak, prowadzę badania w Polsce, w Turcji i w Wielkiej Brytanii.
Jakie masz spostrzeżenia w związku z podobieństwami i różnicami pracy naukowej i środowiska uniwersyteckiego w Polsce i Turcji?
Mam sporo szczęścia, bo i w Polsce, i w Turcji trafiłam na świetnych, inspirujących wykładowców. Jest oczywiście dużo formalnych różnic. Przykładowo, w Turcji obowiązuje centralny system państwowych egzaminów. Żeby dostać się na magisterkę czy doktorat, oprócz oceny z poprzednich studiów czy publikacji liczą się wyniki testów z języka obcego, tureckiego i matematyki (na niektórych kierunkach tylko z tureckiego lub tylko z matematyki). Turcy narzekają, że system de facto nie sprawdza niczego – oprócz umiejętności szybkiego wypełniania testów.
W Turcji doktoranci nie prowadzą zajęć, ale większość z nich pracuje jako (nieźle opłacani) asystenci. Doktorat przebiega dwuetapowo – pierwsze trzy semestry to wybrane zajęcia, później przechodzi się przez egzamin kwalifikujący, a dopiero później można zacząć pisać pracę. Praca na uczelni jest bardziej stabilna niż w Polsce.
Tureckie uczelnie mają ambicje, żeby być wysoko w rankingach, dlatego dużą uwagę poświęca się konferencjom i publikacjom, szczególnie w punktowanych czasopismach. Widać też ogromne różnice między dobrymi, szanowanymi uczelniami, które mają doskonały poziom, a wyrastającymi jak grzyby po deszczu prywatnymi uczelniami. Te z kolei kuszą świetnym wyposażeniem albo Starbucksem na kampusie.
Chociaż sama tego nie doświadczyłam wiem też, że na licencjacie studenci są traktowani jak dzieci, a dystans między studentami a profesorami jest ogromny. Zdarza się, że dla profesorów są osobne windy! Ja pamiętam bardziej partnerski układ między studentami a wykładowcami w Polsce.
Niestety ostatnio widać też ingerencję polityki w środowisko akademickie, np. zwolnienia dziekanów i rektorów. Wszyscy starają się jednak wykonywać swoje obowiązki tak, jak zawsze – prowadzić badania, publikować.
Ja mimo wszystkich trudności jestem bardzo zadowolona z decyzji studiowania w Turcji. Mam swobodę prowadzenia własnych zajęć, ale i wsparcie naprawdę świetnej kadry. Spotkałam się z ogromem życzliwości i wyrozumiałości dla mojego łamanego tureckiego
Czy słyszałaś o trwającym obecnie Roku Języka Tureckiego? Czy na uniwersytecie takie inicjatywy są lepiej widoczne?
Tak, na wielu tureckich uczelniach są z tej okazji organizowane różne występy i targi, główne dla studentów spoza Turcji. Ci, którzy są tu w ramach rządowego programu stypendialnego i przeszli obowiązkowy roczny kurs tureckiego, organizują koncerty, pokazy tańców ludowych itp. Ale przyznam, że rzadko bywam na tych imprezach.
Czy w Turcji studiuje lub pracuje naukowo dużo przedstawicieli innych narodów turkijskich?
Tak, bardzo dużo studentów przyjeżdża z Azerbejdżanu, Kirgistanu, Uzbekistanu, Kazachstanu. Jest też wielu studentów z Rosji o turkijskich korzeniach. Spotyka się też sporo Tatarów. Turcja ma ostatnio strategię „przywództwa” krajów tureckich, więc zachęca do studiowania stypendiami.
Czy to przywództwo obejmuje też jakieś szczególne inicjatywy kulturalne?
Tak, są kongresy kulturalne (np. Kongres Kulturalny Świata Tureckiego). Co roku inne miasto wybierane jest na stolicę świata tureckiego – np. w 2013 roku było to Eskisehir, w którym mieszkałam przez jakiś czas. No i organizowana jest… Turkwizja, czyli turecki odpowiednik Eurowizji. Turcja od kilku lat bojkotuje Eurowizję, więc od 2013 roku organizuje własny konkurs. Ostatnio, w 2015 roku wygrał Kirgistan. W tym roku konkurs będzie zorganizowany w Astanie.
Z pewnością poznałaś Turcję spoza głównych ośrodków turystycznych. Które z takich miejsc zrobiło na Tobie szczególne wrażenie?
Największe wrażenie zrobiła na mnie Kapadocja. Są tam miejsca oblegane przez turystów, jak muzeum w Göreme czy Dolina Miłości. Ale wystarczy troszkę dłuższy trekking albo wyjazd poza sezonem, żeby uciec od tłumów. Kapadocja to nie tylko balony i tufowe skały, ale małe urocze wioseczki, przydomowe warsztaty z rękodziełem, świetne wina i przede wszystkim – przemili ludzie.
Dziękuję za rozmowę.
Bardzo ciekawy wywiad. Poznałam wielu Turków w Niemczech i byłam tez w Turcji. Turcy są bardzo mili, gościnni, ale to jednak jest dla nas całkiem inna mentalność, co w sumie nie dziwi. Nie wiedziałam jednak jak to u nich wygląda od strony uczelni tureckich.
Mam w planach jeszcze co najmniej jeden wywiad z osobą pracującą na tureckiej uczelni.