Po Unii Azjatyckiej rozlega się dziś tętent kopyt nie byle jakich rumaków. U mnie będzie o tułparze imieniem Tajburył, na którym jeździł Kobłandy batyr, bohater kazachskiego eposu.
Na wprowadzenie zasługuje także sam epos, jego bohater i oczywiście polskie wydanie. Epos o Kobłandy batyrze jest najlepiej znany w Kazachstanie, lecz, jak twierdzi Tadeusz Majda, występuje także w kulturze Karakałpaków, Baszkirów, Tatarów barabińskich, Nogajów, a nawet Tatarów krymskich. Tytułowy bohater jest wojownikiem uczestniczącym w walkach z Kałmukami i Kyzyłbaszami (w kontekście tego eposu Kyzyłbaszowie prawdopodobnie również oznaczają Kałmuków).
Historycznie rzecz biorąc, źródłem treści eposu mogą być wydarzenia z XVII-XVIII w., gdyż właśnie wtedy miały miejsce wojny z Kałmukami. Jest to jednak materiał na całkiem inną, obszerną opowieść, zwłaszcza że żaden ze wspomnianych narodów nie był wówczas tym, czym jest teraz. Chanat Kazachski przypominał bardziej konfederację trzech żuzów (związków plemiennych), niż scentralizowane państwo, gdyż nie zawsze chan był uznawany przez wszystkie żuzy równocześnie. Z kolei Kałmucy, którzy obecnie mają swoją republikę autonomiczną w Rosji nad Morzem Kaspijskim, w ogóle nie nazywali się wówczas Kałmukami. Ten naród mongolski, zwany wówczas Ojratami, miał wówczas swój Chanat Dżungarski na terenach obecnego Sinciangu. Nad Morze Kaspijskie przemieścili się w pierwszej połowie XVII w. i to właśnie ta wędrówka była przyczyną wojen z Kazachami, Kirgizami i Nogajami (ich echem jest też spora część treści kirgiskiego eposu o Manasie). W skrócie można powiedzieć, że Ojraci, którzy przekoczowali nad Wołgę, zostali nazwani Kałmukami, zaś ci, którzy pozostali w swojej ojczyźnie – Dżungarami. Co ciekawe, to właśnie oni pospołu z Rosją zadali w pierwszej połowie XVIII w. ostateczny cios państwu Kirgizów jenisejskich.
Wielki powrót Kałmuków do dawnej ojczyzny, spowodowany uciskiem ze strony Rosji, rozpoczął się w 1771 r., lecz, po pierwsze, niewielu udało się dojść do celu, po drugie – część narodu mieszkająca po prawej stronie Wołgi po prostu tam została, nie mogąc dołączyć do wyprawy z powodu szeroko rozlanej rzeki. To właśnie ich potomkowie są mieszkańcami dzisiejszej Kałmucji. Nawiasem mówiąc, skutkiem exodusu Kałmuków było m. in. powstanie Jemieliana Pugaczowa. Wywodził się on z Kozaków jaickich (Jaik – baszkirska nazwa rzeki Ural, używana dawniej przez Rosjan), którzy powinni byli powstrzymać odchodzących Kałmuków, lecz zakończyło się to fiaskiem; władze rosyjskie usiłowały także sprowokować konflikt między Kazachami a Kałmukami, co im się zresztą udało, ale tym samym ukazało słabość pogranicznych garnizonów. Kozacy, zniecierpliwieni tym, że władze zalegają z żołdem, a przy tym stawiają nierealne wymagania, zbuntowali się w 1773 r., a w sukurs przyszli im Baszkirzy, Tatarzy, pozostali Kałmucy i część Kazachów. Kazachowie w ogóle wykorzystali sytuację, bo, z jednej strony, ośmieleni słabością rosyjskiego pogranicza zaczęli je atakować. Z drugiej strony, na opuszczonych przez Kałmuków terenach (obecnie europejska część Kazachstanu) powstała w 1801 r. zależna od Rosji, lecz mająca własnego chana kazachska Orda Bukiejewska.
Wyszła mi z tego dość długa i zagmatwana dygresja, ale mam nadzieję, że choć trochę ukaże ona, jak dużo działo się na Wielkim Stepie i Uralu w XVII-XVIII w. Zainteresowanym tematem polecam książki: „Dzieje Azji Środkowej” Zygmunta Łukawskiego (wyd. Nomos, Kraków 1996), „Historię Syberii” tego samego autora (wyd. Ossolineum, Wrocław 1981) i „Na granicach Rosji. Budowanie imperium na stepie 1500-1800” Mikhaila Khodarkovsky’ego (tłum. Bogumiła Malarecka, wyd. PIW, Warszawa 2009). Khodarkovsky zajmował się też szerzej tematyką Kałmuków, ale żadna z jego pozostałych prac nie ukazała się po polsku.
Wróćmy jednak do Kobłandy batyra. Epos został spisany w całości pod koniec XIX w., a pierwsze pełne wydanie ukazało się w 1914 r. w Kazaniu (pisane alfabetem arabskim). Polski przekład powstał na podstawie wydania z 1975 r. w ramach serii „Epos narodow SSSR”. Jego tłumaczką jest Małgorzata Łabęcka-Koecherowa (1917-2011), autorka m. in. „Mitologii ludów tureckich” i wielu innych przekładów literatury narodów turkijskich. Przełożyła też kilka utworów Abaja Kunanbajuły, a także fragmenty wspomnianego wyżej „Manasa”. Wydanie Ludowej Spółdzielni Wydawniczej z 1987 r. zostało wznowione w 2011 r. z inicjatywy ambasady Kazachstanu w RP. Z tej książki pochodzą też czarno-białe ilustracje wykorzystane w tym wpisie (autor: Erali Ospanuli, zdjęcia dzięki uprzejmości Justyny Całczyńskiej).
Kobłandy batyr (kaz. Қобыланды батыр), zwany też Kobłanem, zgodnie z wszelkimi regułami gatunku jest silny i odważny od urodzenia. Taki też musi być jego koń Tajburył (Тайбурыл; imię znaczy „dereszowaty źrebiec”). Mądrego i walecznego rumaka wychowała dla bohatera jego narzeczona Kortka. To właśnie ona przekonała Kobłana, że jego dotychczasowy wierzchowiec nie nadaje się do bitew i trzeba postarać się o lepszego; przy tym w mijanym po drodze stadzie wypatrzyła nie samego Tajburyła, lecz źrebną klacz, mającą go dopiero urodzić. A poród, jak to z bohaterskimi końmi bywa, musi być ciężki. Co ciekawe, w eposie poświęcono mu więcej wierszy, niż narodzinom samego Kobłandy.
Trudno urodzić tułpara (…)
Klacz miota się, tchnie, pada,
Leży na brzuchu, stęka.
Kortka ze strachu blada:
Udusi klacz tułpara!
Kortka nie czeka dłużej:
Ręką błonę rozdziera,
Tułpar odetchnął… Idzie…
Rodzi się… Rodzi tułpar!
Rodzi się Tajburył!
Oczywiście Kortka nie ogranicza się do odebrania porodu. Skoro źrebię zapowiada się na wielkiego tułpara, trzeba się nim odpowiednio zaopiekować.
Namiot nad źrebcem rozbiła
I strzegła go przed słońcem (…)
Przez pierwsze dni czterdzieści
Kortka źrebię karmiła
Mlekiem od takich klaczy
Co wcześniej się źrebiły (…)
Różne dawała mu zioła,
Wodą przez trzcinę poiła.
Rezultat nie mógł więc być byle jaki, ale wymagał dalszych starań.
Już Burył ma trzy lata…
Wytnie kopytem w kamień,
To głaz jak grudę rozkruszy (…)
A gdy ukończył pięć lat,
Kortka go objeżdżała.
Jedwabny arkan wiązała,
By szyję miał silną i długą,
Na długim wodziła arkanie (…)
Burył ma stajnię wygodną.
O wszystkim pamięta Kortka –
Co dzień do siodła przyucza,
Co dzień to więcej jeździ,
Co dzień to więcej się troska.
Tymczasem Kobłandy przebywa ze stadami swojego ojca, nie widząc się z Kortką przez całe siedem lat. Gdy wybucha wojna z Kyzyłbaszami, przypomina sobie i o narzeczonej, i o koniu, którego teraz potrzebuje… Kortka jednak nie zgadza się na wydanie Tajburyła, który ponoć jest jeszcze niegotowy, i tak odpowiada Estemisowi, wysłannikowi Kobłana:
Jeżeli zechce wysłuchać
Powiedz mu – niech nie jedzie!
Powiedz: przyuczam Buryła.
Trzeba jeszcze tułparowi
Całych czterdziestu trzech dni!
Kobłandy początkowo przyjmuje te słowa, przekazane przez Estemisa, ze zrozumieniem, lecz jego przyjaciel Karaman zaczyna podburzać go przeciw Kortce.
– Trzeba mi jechać w drogę – mówi –
Co rychlej natrzeć na wroga – mówi (…)
Abośmy to nie męże?
Kto słucha własnej żony?
I pod jego wpływem rozgniewany Kobłan pędzi do Kortki, by tak czy inaczej odebrać jej konia i pojechać. Lecz na widok potężnego rumaka żałuje swego wybuchu i przyznaje Kortce rację, choć i tak mu pilno na wyprawę.
Godnym winien być mąż
Od Boga danej żony.
Kortka mi konia chowała,
Sosnę na dzidę wybrała,
W stal osadziła cudną.
By znaleźć drugą Kortkę
Szukać musiałbym długo!
Gdy w końcu Kobłandy batyr dosiada Tajburyła, nie szczędzi mu razów, pragnąc jak najszybciej dogonić wrogą armię. Gdy Kortki nie ma w pobliżu, porywczego jeźdźca musi przywołać do porządku sam koń…
Gdy kamcza wgryzła się w zad,
Chlusnęła krew potokiem,
A wtedy Tajburył (…)
Ludzkim głosem zagada: (…)
Czemuż to ranisz mnie kamczą? (…)
Trudno mi będzie, Kobłanie,
Lecz cóż, muszę cię nieść,
Bo dałeś słowo batyra…
Choć Tajburył protestuje przeciw brutalnemu traktowaniu, nie traci przy tym na sile i szybkości, choć nie da się ukryć, że w pocie czoła.
Burył przełęcz bierze w locie,
Tuman kurzu wzbił do nieba (…)
Spod kopyt lecą głazy
Jak kule z luf Kyzyłbaszy,
Kiedy strzelają w niebo.
Dla konia jeździec był lekki
Jak tibitiejka na głowie,
A jednak Burył na czole
Potu ma cały staw.
Nie traci też mowy, dyskutuje ze swoim panem, lecz najbardziej szanuje Kortkę, która go wychowała, a w razie potrzeby odwołuje się do swojego boskiego opiekuna.
Lecz wspomniałeś matkę Kortkę,
A dla niej potu nie liczę,
Bo ją kocham ponad życie.
Będzie źle, to nam pomoże
Kambar, święty patron koni.
Tułpar jednak miewa też swoje słabości. Gdy pewnego razu nie udaje się dogonić wroga, Kobłandy musi znowu przyznać, że Kortka miała rację, gdy nie chciała puścić Tajburyła na wyprawę za wcześnie.
Smutny powracał Burył,
Łeb opuściwszy do ziemi.
Smutny, ale cóż? Wiadomo.
Kortka mówiła: – Miał stać
Jeszcze czterdzieści trzy dni.
Teraz się na nim odbiło…
– Miała Kortka rację, miała…
– szepnął w duchu Kobłandy.
Pod nieobecność Kobłana jego najbliżsi trafiają do niewoli. Przeczuwający nieszczęście Tajburył usiłuje odwieść swojego pana od dalszego marszu i zaczyna umyślnie kuleć.
Kipczacy w niewoli wroga.
Martwi się teraz Kobłandy,
Myśli o swoim kraju,
O Kortce płaczącej w niewoli…
Burył to pewnie przeczuwał,
Dlatego wczoraj okulał.
Teraz, gdy Kobłan wie wszystko,
Burył wyzdrowiał natychmiast.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Kobłandy Batyr” w przekładzie Małgorzaty Łabęckiej-Koecherowej, wyd. Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1987.
A tu można posłuchać eposu w oryginale w wykonaniu Abdurrachmana Jestajuly (Абдуррахман Естайұлы).
Zapraszam także do lektury pozostałych końskich wpisów: na moim drugim blogu o Akkule, koniu Manasa, a także na blogach Baixiaotai i Japonia-info.
Baba konia wychowała, to teraz nie trzeba jej już słuchać. Ech.
Przynajmniej potem tego pożałował. A pod koniec żyli długo i szczęśliwie we troje, bo wziął sobie jeszcze drugą żonę, ale to też materiał na osobną opowieść.
Ciekawie brzmi ten epos w oryginale 🙂
Tak, oryginał ma całkiem inny rytm, niż przekład.