Kilka miesięcy temu opublikowałam wywiad z Pawłem Włazewiczem, który planował samochodową wyprawę do Tuwy i Mongolii. Teraz podzielił się swoimi wrażeniami po powrocie. Zapraszam do lektury i oglądania zdjęć!
Zaledwie kilka dni temu wrócił Pan z samochodowej wyprawy, której głównym celem była Tuwa i Mongolia. Czy – ogólnie rzecz biorąc – wyjazd spełnił Pańskie oczekiwania?
Powiedziałbym nawet, że znacząco je przekroczył. Obok Tuwy i Mongolii była jeszcze Buriacja i przede wszystkim Chakasja.
Zrealizowałem swój cel charytatywny i miałem wielką satysfakcję widząc uradowane dzieciaki przymierzające stroje sportowe, czy tulące się do darowanych miśków.
Dużo by o tym pisać! Poznałem również szamanów z Tuwy i uczestniczyłem w obrzędach. Poznałem mistrza rzeźbienia w agalmatolicie i to był zupełnie magiczny czas. Odkrywałem petroglify i jestem umówiony na kolejne odkrywania.
Poznałem myśliwych i przewodników, którzy spędzają w tajdze większą część życia i już planuję podróż do Mongolii przez Ałtaj! Pływałem po Małym Jeniseju wśród pięknych gór Sajanów. W Chakasji odwiedziłem drugą po tuwińskiej „dolinę carów” z równie rewelacyjnymi kurhanami i megalitami. Poznałem ludzi, którzy mają wpływ na kształtowanie i utrwalanie kultury swoich regionów i nawiązałem z nimi wszystkimi przyjacielskie relacje, co jest dla mnie po prostu bezcenne!
Czy pomysł zwiedzania Chakasji pojawił się spontanicznie już w drodze? Nie wspominał Pan o niej podczas planowania wyprawy.
Tak, to był jeden z tych fragmentów wyprawy, którego wcześniej nie planowałem. I to jest najwspanialsze w wyprawach, że wszystkiego nie da się zaplanować i pewne zdarzenia rodzą się całkowicie spontanicznie. Przecież gdyby wyprawa polegała tylko na realizacji wcześniej przyjętego planu, to byłoby po prostu nudno! A tak, spotykasz jakichś ludzi na swojej drodze i nagle otwierają się przed tobą nowe możliwości. Tak było z Chakasją.
W Kyzył spędzaliśmy jedno z popołudni z naszą szamanką Ludmiłą. W tym czasie oprócz nas mieszkali u niej jej znajomi Rosjanie. Przyjechali z Amsterdamu, gdzie żyją od 27 lat. To małżeństwo muzyków. Ona właśnie realizuje swój międzynarodowy projekt gry na fortepianie z akompaniamentem ludowych instrumentów muzycznych z całego świata. W Kyzył realizowali część tego projektu i natknęliśmy się na nich w knajpie obok Domu Kultury i Sztuki. Jedli obiad w towarzystwie drugiej pary, z którą wcześniej grali. I tak poznałem Siergieja i Lubę. On jest Chakasem, a ona Jakutką. Mieszkają w Abakanie – stolicy Chakasji. Zajmują się wytwarzaniem bębnów, które sprzedają szamanom, jak również sklepom z instrumentami ludowymi i z pamiątkami.
Siergiej wytwarza też inne instrumenty ludowe i uczy na nich grać. Uczy także śpiewu gardłowego. W Abakanie prowadzi zajęcia na uczelni i w ośrodku kultury. Realizuje swoją misję przekazywania tradycji młodemu pokoleniu.
W trakcie rozmowy, kiedy dowiedzieli się, że moja droga powrotna wiedzie przez Abakan, natychmiast mnie zaprosili do siebie. I tak, kiedy wyjechałem z Tuwy i dojechałem do Abakanu, wykonałem jeden telefon i po 40 minutach Siergiej przyjechał po mnie. Razem pojechaliśmy do ich domu. Spędziłem z nimi dwa dni i dzięki temu zwiedziłem chakaską dolinę carów z kurhanami i kamiennymi blokami stawianymi w miejscach mocy. Te skalne bloki ustawiane przez człowieka są większe i cięższe od tych w Stonehenge, w Wielkiej Brytanii.
Odebrałem też pierwszą lekcję gry na jednym z instrumentów ludowych i zajadałem się wyśmienitą koniną i baraniną, którą przygotowywał Siergiej. Luba przygotowywała wszystkie inne pyszne potrawy, ale mięsa przyrządzał Siergiej.
Czy były to jakieś szczególne dania chakaskie lub jakuckie?
Nie mam pojęcia i przyznam szczerze, że kompletnie nie miało to dla mnie znaczenia. Wszystkie potrawy były po prostu pyszne! Co ciekawe, na drugi dzień mięso było przyprawione ziołami, które dzień wcześniej zbieraliśmy na stepie. Gospodarzom wyraźnie się podobało, że doceniałem ich kulinarne talenty. Siergiej był dumny ze swoich mięs, a Luba ze swoich zup, sałatek i wypieków.
Zaintrygowała mnie wzmianka o rzeźbieniu w agalmatolicie. Co to za materiał?
To rzadki minerał, z którego są zbudowane niektóre skały. Jego podstawową właściwością jest to, że jest miękki i daje się w nim bardzo łatwo rzeźbić. W Tuwie występuje w górach Baj Tajgi. Wyprawa po ten materiał normalnie trwa kilka dni, bo mistrz Władimir ma już ponad 80 lat i chodzi w góry pieszo, z walizką przytroczoną rzemieniem do pleców. Tym razem jechaliśmy samochodami i to prawie na sam szczyt góry.
Do przejścia zostało kilkaset metrów do miejsca, w którym się go wydobywa. Zanim jednak przystąpiliśmy do zbierania i wydobywania skały, rozpalono specjalnie przygotowane ognisko, złożono ofiarę i poproszono duchy góry o zgodę na zabranie z niej jej skarbu. Sam agalmatolit wydobywa się spod cienkiej warstwy ziemi, gdzie leży w płytach różnej wielkości.
Oprócz Tuwy i Chakasji przejeżdżał Pan też przez inne republiki, w których żyją narody turkijskie: Baszkortostan, Tatarstan i Czuwaszję. Czy ma Pan jakieś ciekawe spostrzeżenia z tych terenów?
To był czas intensywnego powrotu do domu. Wtedy mija się przydrożne znaki informujące o wjeździe w nową krainę z refleksją, że może kiedyś… Jedynie z Baszkirii mam jakieś bogatsze wrażenia, bo 120 kilometrów za Ufą zepsuł mi się samochód i zostałem zholowany do 30-tysięcznego miasteczka Diurtiuli. Tu przesiedziałem pięć dni czekając na część potrzebną do naprawy. Pierwsza refleksja była taka, że czas oczekiwania na autopomoc jest tu zdecydowanie krótszy niż w Polsce – czekałem 20 minut i z pobliskiego miasteczka przyjechał stary Ził z lawetą adekwatną do wielkości mojego samochodu, co u nas nie zawsze jest oczywiste. Druga to to, że mimo soboty warsztaty pracują i, jak się okazało, w niedzielę też. Trzecia – że szukanie części przez Internet po całej Rosji jest szybsze niż w Polsce i, co najważniejsze, skuteczniejsze. Nie minęła godzina, a po wstępnych rozmowach z właścicielem warsztatu o podróżach pompa wody do mojego defa została zlokalizowana i zamówiona. Pozostawało tylko czekać. Pompa była w Moskwie – niestety nie w Ufie – i przy odległości ponad 1200 kilometrów dostawa trwała trzy dni robocze do Ufy i czwarty dzień do Diurtiuli. Wynająłem pokój w hotelu i rozkoszowałem się czasem wolnym, wanną i Internetem dostępnym przy recepcji.
Wszyscy, których spotkałem w warsztacie i hotelu, byli ciekawi mnie i mojej podróży. Zanim np. zabrałem się do uzupełniania wpisów na blogu, mijała godzina na rozmowach z paniami z recepcji, ciekawymi innego kraju i tego, jak tam się żyje. Kilkakrotnie podczas rozmowy odnosiłem wrażenie, że część moich rozmówców z nostalgią wspomina dawne czasy ZSRR i wręcz mówi o tym, że wówczas było lepiej. Że ludzie byli bardziej zaangażowani, że bardziej się szanowali, że mieli poczucie większej wspólnoty itp. Mogę też powiedzieć, że byli bardzo otwarci i przyjaźni w kontaktach ze mną, tak jak właściwie wszędzie, gdzie byłem.
To zresztą jest dla mnie fantastyczne w tych podróżach, że tak naprawdę nie ma znaczenia, gdzie się znajduję, bo relacje z ludźmi są takie same i wyraźnie odczuwam „kult człowieka drogi”. Np., w domu kultury, do którego wszedłem, dowiedziałem się od pana w recepcji, że zdjęcia mogę robić na zewnątrz, a nie w środku. A po chwili prowadziliśmy już przyjazną rozmowę, pan oprowadzał mnie po kolejnych pomieszczeniach, pokazując i opowiadając o fotografiach wiszących na ścianach, ze szczególnym uwzględnieniem tych, na których był on sam w towarzystwie zespołu muzycznego, w którym gra i śpiewa. Nie muszę dodawać, że sam już namawiał mnie do robienia zdjęć. Na koniec zaprowadził mnie na piętro, gdzie z prawdziwą dumą zaprezentował mi ogromną salę bankietową z wiszącymi kryształowymi żyrandolami i opowiadając o tym, jak ważne uroczystości tu się odbywają. Kiedy wychodziłem, żegnaliśmy się jak starzy dobrzy znajomi.
Samo miasteczko sprawia miłe wrażenie. Obok starego zakładu popadającego w ruinę widać nowe inwestycje. Niedawno otwarto tu centrum handlowe z windą wewnątrz i ruchomymi schodami. Na trzecim piętrze sale kinowe i sala zabaw dla najmłodszych – coś mi to przypominało. Widać też nowe inwestycje mieszkaniowe – co najmniej dwa budowane osiedla. Meczet i cerkiew oczywiście też są.
Czy poza tą awarią samochód stanął na wysokości zadania?
Tak, był doskonale przygotowany. Świetnie radził sobie i nad Bajkałem, i w Baj Tajdze, bez trudu pokonywał długie strome podjazdy i zjazdy, i błotniste, grząskie drogi.
Wróćmy do Tuwy i tamtejszych szamanów. Czy przybysz z zewnątrz może bez przeszkód asystować przy ich obrzędach?
Tuwińscy szamani mają swoje stowarzyszenia i organizacje. Każdy może z nimi nawiązać kontakt i poprosić o wsparcie, odprawienie określonych obrzędów czy uczestniczyć w takich organizowanych na pokaz. Jest to dziedzina bardzo skomercjalizowana, podobnie jak w Buriacji i oczywiście budzi to szereg wątpliwości. Choćby takich, czy szamanem można zostać po odbyciu stosownego kursu, czy trzeba mieć dar? Zdania są podzielone. Ci, którzy są po kursach, twierdzą, że można się tego nauczyć, chodzą po mieście w swych rytualnych strojach, obnosząc się ze swoimi „umiejętnościami”. Spotkałem i takich, którzy są bardzo skromni, nie mówią o tym, co mogą zrobić lub co potrafią, reagują lekkim uśmiechem na pytanie o legitymację takiego czy innego związku szamanów.
Sam byłem świadkiem, kiedy na górze rytualne ognisko nie chciało się rozpalić. Pewien skromny starszy człowiek pochylił się nad nim i zaczął kamłać swoją pieśń, a ognisko rozpalało się żywym płomieniem. Kiedy przestawał, ognisko przygasało, aż po trzecim czy czwartym razie rozpaliło się na dobre, mimo mało sprzyjających warunków!
Przebywanie w obecności szamanów to mistyczne przeżycie, jeśli tylko zwróci się na to uwagę lub potrafi się ją zwrócić. Ja przede wszystkim w Baj Tajdze otrzymałem potężną dawkę pozytywnej energii i jestem za to wdzięczny, tak to poczułem, cokolwiek miałoby to znaczyć. Potem jeszcze dwa razy byłem w podobnej sytuacji, mimo że za każdym razem obywało się bez bębnów, pióropuszy itp.
Jakie plany na przyszłość wiąże Pan z Ałtajem?
Przez Ałtaj prowadzi piękna droga. Można nią dojechać z Tuwy do Taszanty – przejścia granicznego między Rosją a Mongolią. Co ważne, to przejście jest dostępne dla obcokrajowców. Więc kolejna wyprawa może wieść z Mongolii do Republiki Tuwy właśnie przez Ałtaj. Może też być celem samym w sobie, to się jeszcze okaże. Oczywiście sformułowanie „piękna” dotyczy drogi, której tak naprawdę nie ma na wielu mapach. To pojedyncza koleina prowadząca wzdłuż rzek, czasem ich wyschniętymi korytami, przez przełęcze i zboczami gór. Pełen offroad, czyli pięknie! A po drodze, no cóż, może wydarzyć się wszystko.
Dziękuję za rozmowę i życzę, by kolejne wyprawy udawały się tak samo, albo jeszcze lepiej.